sobota, 30 marca 2013

Wielkanocnie z życzeniami...

Pragnę Wam złożyć świąteczne życzenia:

Radosnych i spokojnych Świąt Wielkanocnych, 
pisanek pomalowanych w najpiękniejsze życzenia, 
pysznych drożdżowych bab i słodkich mazurków, 
zajączków kicających po zielonej rzeżuszce  
oraz ciepła i serdeczności w Waszych sercach 
życzy 
 

 
 
 
 
 


sobota, 23 marca 2013

Całuśne usta czyli Carmex i Nivea Hydro Care

O każdej porze roku lubię czuć, że moje usta są nawilżone. Każdy z nas ma swoich ulubieńców do pielęgnacji ust. Moi dwaj ulubieńcy - sprzymierzeńcy w pomocy dbaniu ust to sławny już Carmex oraz pomadka do ust Nivea Hydro Care.


Carmexa chyba już każda dziewczyna miała w swojej kosmetyczce. Myślę, że Ameryki tu nie odkryję, ale podzielę się z Wami moimi spostrzeżeniami. 


Carmex balsam nawilżający do ust zamknięty jest w plastikowym, okrągłym pudełeczku - słoiczku z metalową nakrętką. Opakowanie jest małe, ale również poręczne. Mieści się w torebce, ale również i w małej kosmetyczce. Po otworzeniu widzimy lekko żółtawy balsam do ust. W swojej konsystencji balsam jest dość zbity, ale powiedziałabym, że treściwy. Kiedy wydostaje balsam ze słoiczka mam wrażenie, że jest dość twardy, ale w momencie kiedy już rozsmarowuję go na ustach szybko się rozpuszcza. Usta stają się nawilżone, ale przez zawartość kamfory i mentolu czuję się, że usta stają się schłodzone i delikatnie powiększone. Jeśli miałabym być bardzo szczera ja nie czuję żadnego powiększenia ust. Za to czuję, że usta są bardzo dobrze nawilżone. Chroni usta i na mrozie i na wietrze, a suchym i spierzchniętym ustom przynosi ulgę na długi czas. Przy codziennym stosowaniu usta stają się miękkie i delikatnie wygładzone. Ja używam Carmexa jako baza pod szminkę lub normalnie jako nawilżacz ust, a przy tym spisuję się należycie. Takie małe opakowanie, ale jest bardzo wydajne. Swojego Carmexa mam już od sierpnia, a jeszcze nie sięgnął dna mimo, iż stosuję go bardzo często. Nie umiem bez niego się obejść. Jedynie co mi troszkę przeszkadza to niehigienicznie nakładanie go na usta. Póki jestem w domu nie ma takiego problemu, ale kiedy już jestem poza domem to niekoniecznie jestem zadowolona z takiego obrotu sprawy. Dlatego wtedy przy sobie noszę pomadkę Nivea Hydro Care.


Stałą bywalczynią mojej torebki lub kieszeni w kurtce była jak dotąd Nivea w wersji klasycznej. Później ją zamieniłam na nowszą wersję czyli na super nawilżającą Nivea Hydro Care. Pomadka jest w wersji sztyftu, w jasno niebieskim opakowaniu. Pomadka nie jest ani twarda, ani miękka. Kiedy rozprowadzana jest na ustach staję się miękka, a przy tym pojawia się delikatna tłusta warstewka, która wspaniale nawilża. Jest bezbarwna, bez smaku i zapachu. Dobrze się spisuję w każdych warunkach pogodowych. Usta są nawilżone, wygładzone i mięciutkie. Nie klei się na ustach. Jest lekka i delikatna. Utrzymuje się na ustach dość długo, a nawet jeśli potrzebujemy częstszej aplikacji to opakowanie jest poręczne i w każdej chwili możemy po nie sięgnąć. Dlatego kiedy jestem poza domem zawsze mam ją przy sobie. Myślę, ze warta swojej ceny, a wystarcza na długo.

A jak wygląda Wasza pielęgnacja ust? Jakich kosmetyków używacie? Czy miałyście już Carmexa i pomadkę Nivea Hydro Care? Miło by było poznać Wasze opinie. 


Pozdrawiam Was ciepło 


niedziela, 17 marca 2013

L'occitane Hand Cream 20% Shea Butter

  Jak do tej pory wśród moich ulubionych kremów do rąk był krem Neutrogena Fast Absorbing  czy coś się zmieniło? Dzisiaj chce napisać o znanym dla wszystkich kremie do rąk z zawartością 20% masła shea firmy L'occatine.



Krem do rąk L'occatine, który mam teraz to pojemność 30 ml, ale dostępny jest również w 150ml.  Pojemność mniejsza czyli 30 ml to idealna pojemność do torebki. L'occatine krem jest zamknięty w ładnej, estetycznie wykonanej tubie. Tubka jest na tyle wygodna i poręczna, że można ją również postawić do góry nogami, wiecie co mam na myśli. Zapach jest bardzo delikatny, ale utrzymuje się dość długo na dłoniach. Co prawda jeśli miałabym być szczera zapach nie uprzykrza nam życia.
Krem L'occatine oprócz 20% masła shea zawiera w sobie olej lniany, olej kokosowy, olej z pestek słonecznika, ekstrakt z miodu oraz z pestek słodkiego migdału i wiele innych dobroci. Krem jak dla mnie jest troszkę gęsty w momencie kiedy się go wyciska i rozprowadza na dłoniach. Szybko się wchłania, nie pozostawia tłustej warstewki na dłoniach. Odżywia zniszczoną skórę dłoni. Radzi sobie z nawilżaniem, pozostawiając dłonie jedwabiście miękkie, delikatne w dotyku oraz wygładzone. 


Jeśli chodzi o mnie nie mam do czego się przyczepić, jedynie cena troszkę może odstraszać. Czy jeszcze wrócę do kremu do rąk L'occatine z masłem shea? Myślę, że w momencie kiedy dobra wróżka mi go przyniesie i zostawi przy łóżku w prezencie to czemu nie. Uważam, że jest jeszcze wiele innych dobrych kremów innych firm na tym samym poziomie co krem firmy L'occatine.

Kochane, a jakie Wy macie spostrzeżenia odnośnie kremu L'occatine z masłem shea? Czy znacie inne kremy, które są Waszymi ulubieńcami?



piątek, 15 marca 2013

Alterra - anti-age kapsułki pielęgnujące z wyciągiem z orchidei

 W końcu zebrałam się, żeby napisać o pielęgnujących kapsułkach z wyciągiem z orchidei firmy Alterra.




Kapsułki, które testowałam dużo wcześniej były firmy Rival de Loop i muszę przyznać, że nasze wzajemne relacje zakończyły się bardzo szybko. Mianowicie już po pierwszym razie, kiedy moja buźka była zaczerwieniona po ich stosowaniu. Jeśli chodzi o Alterrę... Hmmm jestem bardzo miło nimi zaskoczona. Jak je wkładałam w Rossmannie do koszyka to się troszkę wahałam. Kupiłam je w cenie promocyjnej. Zapłaciłam za nie ok. 4 zł. Muszę przyznać, że troszkę mnie opakowanie przekonało. Na pewno przyciągnęły mnie wzrokiem. Opakowanie jest w tonacji delikatnego różu ze zdjęciem orchidei.



W opakowaniu jest umieszczonych siedem perłowych kapsułek, które wyglądem przypominają rybki. Każda z nich to pojemność 0,38ml. Bardzo łatwe w użyciu, gdyż odrywamy ogonek i zawartość rybki przelewamy na dłoń aplikując później na oczyszczoną twarz. Zapach trudno do określenia, ale na pewno nie uprzykrzający nam stosowanie kapsułek.
 Konsekwentnie używałam ich każdego dnia przez tydzień. Kapsułki Alterry zawierają w sobie olej migdałowy, olej z pestek dzikiej róży, olej jojoba, witaminę E oraz wyciąg z orchidei. Olejek jest przezroczysty w delikatnym kolorze żółtawym. Przez pierwsze chwile na twarzy utrzymywała się tłusta warstewka, dlatego używałam ich na noc. Po kilkunastu minutach od wchłonięcia zawartości kapsułki, nakładałam krem na noc. Już po pierwszej nocy widziałam efekty kapsułki. Skóra była odżywiona i nawilżona. Po trzech następnych dniach zauważyłam gładką, miękką, delikatną w dotyku skórę twarzy. Po tygodniowej kuracji muszę przyznać, że buźka była promienna, wygładzona i nie czułam efektu ściągnięcia twarzy. Mam wrażenie, że te siedem dni to była kuracja regenerująco-pielęgnująca moją twarz, ale na pewno nie była to kuracja anti-age. Według producenta kapsułki są przeznaczone do cery dojrzałej i mają działać przeciw starzeniu się skóry, ja takich efektów nie zauważyłam. Może moje zmarszczki są za małe ( muszę się jakoś pocieszać ). Za to świetnie nawilżyły moją twarz zwłaszcza kiedy na zewnątrz jest zimno, a w wewnątrz ciepło, to ta zawartość olejów w kapsułkach zdała egzamin śpiewająco. Mimo, że kapsułki zawierają kombinację różnych olejów to nie miałam efektu zapchanej skóry. Nie uczulały, ani nie podrażniały, za co ogromny plus. Podsumowując fajny kosmetyczny gadżecik za niewielkie pieniążki.

Myślę, że jeszcze od czasu do czasu w porze jesienno-zimowej sięgnę po nie, nawet bez ceny promocyjnej. A co Wy sądzicie o kapsułkach anti-age firmy Alterra? Może już ich używałyście i macie podobne odczucia? 

Pozdrawiam serdecznie





sobota, 9 marca 2013

Soap&Glory moje różowo-cukierkowe cudeńka

 W moim ostatnim poście pojawił się peeling do ciała firmy Soap&Glory o nazwie Flake Away. Pod postem pojawiły się komentarze, że jeszcze nie znacie tej firmy. Otóż Kochani kosmetyki  Soap&Glory możecie nabyć w Anglii w sklepach Boots. Moja przygoda z nimi rozpoczęła się dokładnie w maju tamtego roku, kiedy szukałam jakiegoś dobrego peelingu do ciała. Znalazłam właśnie Flake Away. Po pierwszym użyciu polubiliśmy się bardzo, a po kilku razowych spotkaniach po prostu pokochałam Soap&Glory.
Na święta Bożego Narodzenia od Mikołaja Ł. dostałam dużą kosmetyczkę z produktami Soap&Glory. Dzisiaj Wam pokażę moich ulubieńców Soap&Glory: Sugar Crush peeling do ciała, The Righteous Butter masło do ciała i Clean on me żel pod prysznic.


 Na pierwszy ogień recenzja żelu pod prysznic Clean on me. Kremowy żel pod prysznic zamknięty jest w 500 ml butelkę z solidnego, przezroczystego plastiku zaopatrzonego w pompkę, który niezmiernie ułatwia nam stosowanie produktu. Podoba mi się to, że dokładnie aplikuję tyle żelu ile go potrzebuję. Nie mam problemu, że wyciskam go więcej i nie wiem co mam z nim zrobić. Mam też wrażenie, że używając żelu z dozownikiem ta butelka nigdy nie ujrzy dna. Dlatego wydajność tego żelu pod prysznic jest bardzo dobra. Samo opakowanie jest ładne i estetyczne.


Oprócz tego, że przyjemnie się pieni i bardzo łatwo się zmywa to pielęgnuję skórę. Nie wysusza ciała, wspaniale nawilża i wygładza. Jeśli chodzi o zapach uwielbiam go, ale nie wykluczam, że może ten zapach innym przeszkadzać. Dla mnie osobiście nie przeszkadza wręcz przeciwnie lubię ten słodki zapach, który się również utrzymuje po kąpieli. Dla mnie jest porządnym żelem pod prysznic.
Kiedy już mój peeling Flake Away ujrzał dno, nie mogłam się doczekać kiedy zacznę używać czegoś nowego Soap&Glory czyli Sugar Crush.


Peeling Sugar Crush zawiera w sobie brązowy cukier, słodką limonkę, olej migdałowy oraz ziarna macadamia. Opakowanie to pojemność 300ml. Dość duże opakowanie, a co za tym idzie większa wydajność. Przezroczyste pudełeczko wygodne w użyciu, wybieramy sobie dłonią tyle peelingu ile chcemy. Peeling Sugar Crush jest dość gęsty, dzięki czemu kiedy wykonujemy masaż ciała przylega do skóry bardzo dobrze i nigdzie nie ucieka. Sam zapach jest boski. Szkoda, że nie mogę tego zapachu Wam przekazać na blogu. To szybkie przeniesienie się do czasów dzieciństwa gdzie przypomina mi się guma balonowa połączona z nutką lemonki. Zapach przepiękny. Oprócz właściwości złuszczających przy okazji nawilża nasze ciało. Skóra ciała jest wygładzona, ale i przy okazji odżywiona. 
Po przyjemnościach mycia i złuszczania przychodzi moment na nawilżanie w postaci masła do ciała  The Righteous  Butter.



Masło do ciała Soap&Glory szybko się wchłania i nie pozostawia tłustego filmu na ciele. Świetnie nawilża skórę ciała, a przy tym zapach utrzymuje się dość długo na ciele. Konsystencja masła do ciała Soap&Glory nie jest lejąca, ale też nie jest zbyt zbita, dzięki czemu nie ma problemu żadnego z jego rozprowadzaniem na ciele. Skóra jest nawilżona, a w dotyku jest delikatna i mięciutka. Pojemność masła jest troszkę większa niż 250ml, gdyż Soap&Glory to 300ml. Masło do ciała The Righteous Butter jest bardzo wydajne. Wystarcza na długo, a przy tym spełnia moje oczekiwania. 

Chciałam Wam troszkę przybliżyć moich Soap&Glory ulubieńców. Jeśli kiedykolwiek pojawicie się na wakacjach lub macie znajomych w Anglii nie zapomnijcie o kosmetykach Soap&Glory. Gama kosmetyczna jest dość szeroka jest w czym wybierać, ale to nie tylko żel pod prysznic, masło czy też peeling do ciała. Jest jeszcze cudowny krem do pielęgnacji dłoni i stóp, balsam do ciała, żel do mycia twarzy, szampon do włosów, a nawet błyszczyk do ust, który mam zamiar dla Was w niedalekim czasie przedstawić. Uważam, że te kosmetyki są godne polecenia. A czy Wy już miałyście okazje je przetestować ? 

Pozdrawiam Was ciepło








sobota, 2 marca 2013

Ostatni klaps z życia kosmetycznych gwiazd czyli lutowe denkowanie

  Ostatni klaps z życia gwiazd czyli moje pierwsze lutowe denkowanie. Kosmetyki, których używałam do tej pory doczekały się dna. W lutym zakończyłam używanie kremu odżywczego i wody termalnej Avene, balsamu do ciała Fenjal Vitality, peelingu do ciała Soap&Glory oraz odświeżającego dezedorantu Palmolive.
O kremie odżywczym Avene mogłabym pisać i pisać, ale postaram się w miarę krótko, żeby nie przynudzać.
                                                                                            

Krem spełnił wszystkie oczekiwania jakich się po nim spodziewałam. Nawilżał rewelacyjnie. Wygładzał oraz odżywiał bardzo dobrze. Stosowałam go na noc, ale niekiedy zdarzyło mi się użyć go na dzień pod podkład i też nie miałam żadnych zastrzeżeń. Lekka, delikatna konsystencja przez co krem szybko się wchłaniał. Nigdy nie poczułam efektu zapychania skóry twarzy. Dla mnie numer jeden wśród kremów odżywczych. Myślę, że jeszcze nie raz wrócę do tego kremu Avene.
  Obok kremu odżywczego nie wyobrażam sobie nie wspomnieć o " wszędobylskiej " wodzie termalnej Avene.


Napisałam o wodzie termalnej " wszędobylska " ale nie bez przyczyny. Używać jej zaczęłam w okresie jesienno-zimowym i szczerze powiedziawszy nie wyobrażam sobie żebym nie miała kolejnego opakowania. Dzięki używaniu wody termalnej Avene moja buźka dostawała spory zastrzyk nawilżenia tuż przed nałożeniem kremu. Twarz spryskiwałam i rano i wieczorem, a niekiedy jeszcze pomiędzy. Nie umiem sobie wyobrazić, że więcej nie sięgnę po nią. Wręcz przeciwnie, kolejne opakowanie już na mnie czeka. Tym którzy jeszcze zastanawiają się nad jej używaniem mogę polecić ją ze szczerym sercem. Jest po prostu nieoceniona i warta swojej ceny. 
Następnym ulubieńcem lutowym będzie balsam do ciała Fenjal Vitality. 


Delikatna, lekka konsystencja balsamu i przyjemny, kwiatowy zapach zrobił na mnie pozytywne wrażenie. Balsam wspaniale nawilżał, wygładzał, a skóra w dotyku była wprost jedwabista. Zawierał pozytywne składniki co też mnie cieszyło. Czułam, ze moja skóra na ciele była odżywiona. Uważam, że był to bardzo dobry zakup i wybór jeśli chodzi o pielęgnację ciała. 
Kolejną perełką wśród kosmetyków do ciała okazał się peeling do ciała Flake Away firmy Soap&Glory.


 Ten peeling okazał się naprawdę rewelacyjny. Już od pierwszego użycia zakochałam się w jego zapachu. Piękny, wyraźny zapach, który również utrzymywał się dość długo na ciele. Jeśli chodzi o konsystencję, to mogę napisać, że nie był ani suchy, ani mokry taki pomiędzy. Nie spadał z ciała w momencie używania, a przy tym bardzo dobrze złuszczał naskórek. Nie podrażniał, nie uczulał, ale za to pięknie nawilżał skórę ciała. Skóra pięknie wygładzona, nawilżona i po użyciu bardzo miła w dotyku. Peeling zawiera w sobie masło shea, cukier i pestki brzoskwini. Dzięki czemu dochodziło do złuszczania, ale i do nawilżania równocześnie. Pojemność 300ml wystarcza naprawdę długo nawet przy częstym stosowaniu. Opakowanie przypomina plastikowy słoiczek z zakrętką dzięki czemu aplikacja była bardzo prosta. Nie martwiłam się, że za dużo wycisnęłam i co teraz mam zrobić. Wyjęłam sobie z opakowania tyle ile potrzebowałam. Pod każdym względem Flake Away Soap&Glory  to bardzo dobry peeling dlatego też jest godny polecenia.
Hitem lutowego odświeżania stał się antyperspirant w dezodorancie Palmolive Soft&Gentle.


Świeża nuta zapachowa kokosu i brzoskwini  sprawiała, że kiedy potrzebowałam szybkiego odświeżenia to Palmolive Soft& Genlte umiał mi w tym pomóc. Zadowolona byłam z jego używania, nie pozostawiał śladów na ubraniu, ale również działał dość długo. Nie podrażniał skóry pod pachami za co ogromny plus. Opakowanie proste, kształt bardzo przystępny szczególnie do trzymania w dłoni. Dość wydajny, a i cenowo przystępny.  
   
  Luty minął szybko, dlatego ostatni klaps z życia moich kosmetycznych gwiazd zakończył się również. Znalazły się w nim głównie perełki, które były, są i będą godne polecenia. A czy Wy macie swoich ulubieńców lutego? 

Trzymajcie się cieplutko