niedziela, 30 czerwca 2013

Okruchy życia czyli pierwsza (papierowa) rocznica ślubu

Kochani
   Dokładnie rok temu o godzinie 16:00 ślubowałam: miłość, wierność i uczciwość małżeńską. Dzisiaj czuje się szczęśliwą Żoną swojego Kochanego Męża. Mija dokładnie rok cały roczek w małżeństwie. Kiedy w pracy wszyscy mnie pytają to jak tam życie małżeńskie mówię, że kwitnąco. A czy coś się zmieniło tak naprawdę? Tak Kocham swojego Męża mocniej każdego dnia i obyśmy takich rocznic mogli przeżywać więcej czego sobie i Wam Kochani życzę :) 




Kochani, a Wy jak długo jesteście już po ślubie, a może niektórzy się już szykują do związku małżeńskiego? 
Pozdrawiam serdecznie Wasza 




środa, 26 czerwca 2013

Sonda kosmiczna czy Sonda kosmetyczna ?

Witajcie! 
  Dzisiaj będzie krótko, zwięźle i na temat. Nie miałam kiedy Wam się pochwalić, ale nareszcie przybyły do mnie moje sondy kosmetyczne. Zamówiłam je na ebay'u, a płynęły do mnie z Chin chyba z dobre trzy tygodnie jeśli nie dłużej. Zapłaciłam za nie jakieś Ł3 razem z opłata za przesyłkę.


Pewnie wszyscy już wiedzą do czego służy sonda kosmetyczna. To małe ( dłutko ) służy do zdobienia paznokci.  Na pierwszy rzut oka wygląda jak długopis to moje osobiste spostrzeżenie.



Sonda kosmetyczna zakończona jest metalową kuleczką. Większość sond jest obustronnie zakończone. Jak widać na powyższym zdjęciu wielkość kuleczek jest różna: od dużej po malutką. Ten przyrząd służy do robienia białych paseczków przy frenchu, do różnego rodzaju wzorków czy też aplikacji innych wszelkich zdobień np drobnych kryształków.
Moje sondy wykonane są: uchwyt z grubego plastiku, a sama końcówka jest metalowa. Myślę, że nie będą sprawiać problemów z zachowaniem czystości i higieny. Metalową część łatwo będzie zachować czystą gdyż po aplikacji i wykonanym zdobieniu  można wacikiem nasączonym zmywaczem do paznokci oczyścić ją z resztek lakieru. Uchwyty są na tyle zgrabne, że bardzo wygodnie trzyma się je w dłoni.
Już nie mogę się doczekać kiedy na moich paznokciach zawitają kolorowe kropeczki, kwiatuszki, a nawet pokuszę się o zrobienie french manicure. 


Już niedługo zdam Wam Kochani relację jak się spisują moje sondy i która wielkość kuleczki najbardziej mi pasuje? A czy Wy miałyście już okazję pobawić się sondą kosmetyczną?

Tymczasem ciepło Was pozdrawiam 
Wasza zapracowana 





sobota, 22 czerwca 2013

Lushowy aniołek czyli Angels On Bare Skin

Kochani!
  Dzisiaj będzie o lushowym aniołku, znanym i osławionym przez blogerki. Nie mogłam się też obejść by go nie kupić i nie przetestować Angels On Bare Skin od Lush. Testowałam go dokładnie przez trzy miesiące od momentu zakupu. Jak się sprawował zapraszam Was na recenzję.


OPAKOWANIE I WYGLĄD:  
Okrągły, czarny plastikowy pojemniczek z zakrętką. Plastikowy słoiczek ułatwia aplikację produktu, dzięki czemu łatwiej możemy odmierzyć sobie ilość jaką chcemy wyjąć z pojemniczka. Pojemność pojemniczka mieści 100g produktu. Myślę, że jak na taki produkt to jest to wystarczająca ilość. Biorąc pod uwagę, że produkt jest ważny trzy miesiące.


KONSYSTENCJA I SKŁAD:
Konsystencją przypomina zbitą mocno grudkę plasteliny lub zrolowanej pasty, która pod ciepłem rąk zaczyna być miękka i gotowa do formowania. 



Ja zawsze starałam się wyjąć sobie niewielki kawałeczek po czym,  ugniatałam sobie taką niewielką kuleczkę, zwilżałam ją wodą i delikatnie masowałam buźkę.
Wszystkie produkty Lusha są ręcznie robione ze świeżych składników. Angels On Bare Skin zawiera w sobie naturalne oleje takie jak: olej lawendowy, olej rumiankowy, olej różany, olej z kwiatu aksamitki. Do tego zmielone migdały, koalina czyli glinka biała, woda, gliceryna oraz kwiat lawendy. Całość jest połączona w pastę lub jak ja to nazywam grudkę plasteliny zapakowana w plastikowym pojemniku. 

ZAPACH:
Pierwszy zapach, który jest dość intensywny to lawenda i jest ją czuć najwięcej. Później jak mocniej powąchamy, a zapach lawendy zmaleje czuje się zmielone migdały. Ogólnie zapach jak i smak jest słodki.

MOJA OPINIA I SPOSTRZEŻENIA: 
Angels On Bare Skin używałam przez trzy miesiące według tego jaka była data ważności czyli trzy miesiące. Co do tego produktu od Lusha mam mieszane uczucia. Z jednej strony dobrze oczyszczał skórę twarzy. Buzka była oczyszczona, miękka i delikatna w dotyku, a z drugiej strony nie zauważyłam nic szczególnego co by więcej robił. Owszem skóra była nawilżona po takiej sesji masująco - peelingującej. Spodziewałam się troszkę więcej, a tego efektu ' wow ' nie zauważyłam. Jedna rzecz, która mi troszkę przeszkadzała to zmywanie produktu z twarzy. Kilka razy trzeba było dobrze go zmyć z twarzy, żeby pozbyć się wszystkich drobinek. Jeśli chodzi o starte drobinki migdału musiałam uważać, żeby nie przedostały się do oczu. Przestrzegam przed tym zwłaszcza osoby, które noszą soczewki kontaktowe. Cała reszta jak już wcześniej wspominałam była jak najbardziej w porządku, ale chyba mi Angels on Bare Skin nie przypadł do końca do gustu. Pytanie czy jeszcze pojawi się w mojej kosmetyczce? Chyba raczej nie. Jeśli taki produkt będę miała to chyba pokuszę się o to, że sama zrobię go w domu. 

A czy Wy miałyście już okazję gościć w swoich kosmetyczkach Lushowego Aniołka? Czy okazał się aniołkiem czy diabełkiem zdzierającym martwy naskórek? 







 









sobota, 15 czerwca 2013

Nivea odżywczy balsam do ciała pod prysznic

Kochani
  Dzisiejszy post miał być o zupełnie innym produkcie kosmetycznym, ale nie mogłam się powstrzymać by nie napisać Wam o odżywczym balsamie pod prysznic od Nivea. Obiecałam sobie, że w tym miesiącu nie kupię sobie już nic, że będę kończyć to co mam. Jest mi wstyd, bo pękłam w Bootsie kiedy ujrzałam przeceniony nowy balsam pod prysznic Nivea. Szybko go złapałam w swoje łapki i żeby nie kusić losu poszłam zapłacić i czym prędzej wyszłam ze sklepu.


 Żeby już nie przedłużać przechodzę do recenzji:


OPAKOWANIE I WYGLĄD: 
Butelka o pojemności 250ml. Wykonana z solidnego plastiku. Szata graficzna klasyczna dla Nivea, granatowa butla z białymi prostymi napisami. Kształt butelki wygodny do użytkowania oraz poręczny, można ją spokojnie postawić pod prysznicem, nie martwiąc się, że może się wywrócić. Wygodnie trzyma się ją w dłoni. Ma duży zatrzask wygodny do otwierania.Nie lubię kiedy muszę pod prysznicem siłować się z zamknięciem jakiegokolwiek produktu.



KONSYSTENCJA:
Ten produkt od Nivea jest w formie balsamu. Biały, treściwy, zbity krem, który bardzo dobrze rozprowadza się po całym ciele. Nie ma też najmniejszego problemu z jego zmyciem z ciała. Wchłania się szybko, nie trzeba czekać zbyt długo.

SPOSÓB UŻYCIA:
Ciało myjecie żelem pod prysznic lub innym produktem, którego codziennie używacie. Spłukujecie ciało, następnie na mokre ciało nakładacie balsam, chwilę czekacie następnie spłukujecie balsam i wycieracie się ręcznikiem, po czym możecie zakładać ubranie, bo nie trzeba czekać aż balsam się wchłonie.

DZIAŁANIE:
Skóra jest jedwabiście miękka. Delikatna w dotyku. W ekspresowym tempie nawilżona i odżywiona, ale bez uczucia lepkości. 

 

MOJE ODCZUCIA:
Jako, że niekiedy jestem leniwcem i zapominam o smarowaniu się balsamem to myślę, że tutaj Nivea wykorzystała ten moment i wymyśliła coś innego. Na razie pierwsze początki używania są ekscytujące. Cieszy mnie fakt, że nie muszę smarować się balsamem tylko po osuszeniu ręcznikiem mogę zakładać ubranie. Skóra rzeczywiście jest nawilżona i odżywiona, a przy tym miękka. Zapach w czasie używania jest przyjemny. Nie podrażnia i nie uczula mojej skóry. Jeśli dobiję do dna tego kosmetyku zapewne pojawi się kolejne kilka słów o nim. Czy moje kosmetyki do nawilżania ciała pójdą odstawkę? Poużywam dłużej i zobaczę czym mnie zaskoczy odżywczy balsam pod prysznic Nivea.

A co Wy sądzicie o tej nowości od firmy Nivea? Czy miałyście już okazję go używać? Czy jesteście gotowe odstawić swoje ulubione balsamy do ciała? 

Pozdrawiam Was ciepło i życzę udanego weekendu


poniedziałek, 10 czerwca 2013

NYC Applelicious- Nabłyszczający balsam szminka do ust

Witajcie 
Tak jak obiecałam w poprzednim poście, który również był zapowiedzią o zdaniu relacji z moich czerwcowych nowości kosmetycznych. Postanowiłam Wam opowiedzieć troszkę o nabłyszczającym balsamie - szmince do ust od New York Color Applelicious. 




Pomadka jest w formie sztyftu. Opakowanie plastikowe koloru malinowego, zamknięcie w formie przezroczystej nasadki u góry. Zawartość takiego sztyftu to 3,5 g. To co przykuło moją uwagę to ukryty w sztyfcie nawilżający balsam uformowany na kształt jabłka, na zewnątrz jest nadająca kolor pomadka. 


Smak pomadki jabłkowy.  Zapach jest bardzo delikatny, niewyczuwalny po kliku minutach. Jak dla mnie jest to świetnym rozwiązaniem, nie lubię na ustach mieć mocnego zapachu czy smaku. Niektóre zapachy pomadek jak dla mnie są zbyt mocne lub mydlane. Czuję się jakbym nosiła na ustach mydło. Ta jest rewelacyjna. Jej konsystencja nie roluje się na ustach, wręcz przeciwnie usta oprócz nadanego koloru są jeszcze pielęgnowane właśnie przez to, że w środku jest nawilżający balsam. Cieszy mnie to rozwiązanie niezmiernie. Usta są mięciutkie, delikatne i ogólnie nie czuję, że mam cokolwiek na ustach, bo jest wyjątkowo leciutka. Wersję, którą posiadałam na początku zawierała w sobie małe drobinki nabłyszczające. Drobinki rozświetlają usta, ale nie nachalnie, bo są prawie niewidoczne i nie musimy się obawiać, że nosimy całą świecącą się galaktykę na ustach.

NYC Applelicious - 358 Gala Garnet
Moja miłość do tej balsamo - szminki, była tak wielka, że po kilku dniach poszłam do Superdruga i dokupiłam kolejne dwa kolory. I takim sposobem moja kolekcja powiększyła się do trzech kolorów.


 Zapomniałam wspomnieć, że wszystkie nazwy pomadek od New York Color noszą nazwę jabłek. Moje numerki i nazwy to: 351 Caramel Apple ( bardzo delikatna prawie niewidoczna ustach ), 356 Big Apple Red ( kolor czerwonego jabłuszka ) no i moja pierwsza miłość czyli 358 Garnet Gala ( ciemna czerwień z drobinkami rozświetlającymi ). 

Nie wyobrażam sobie, żebym którejś z nich nie miała w swojej torebce. Chyba tegoroczne lato upłynie na jabłuszkowym nabłyszczaniu i pielęgnacji moich ust. Czasami kupujemy sobie coś przypadkiem i te produkty okazują się naszym wielkim odkryciem? Czy miałyście już tak wcześniej? 

Pozdrawiam Was serdecznie i życzę udanego początku tygodnia Wasza









czwartek, 6 czerwca 2013

Czerwcowe nowości w mojej kosmetyczce

Witajcie Kochani
  W poprzednim poście było majowe, ubogie denko. Maj minął i czas pokazać co się pojawiło w mojej kosmetyczce w czerwcu. Żeby nie przedłużać pokaże Wam szybciutko zdjęcia: 


       Jak już wcześniej pisałam jestem fanką firmy Avene.


 Miałam okazję kupić w Bootsie na przecenie dwa produkty czyli żel do mycia twarzy Cleanane oraz krem z tej samej serii. Okazja była jak widać, bo za oba produkty zapłaciłam całe 5Ł. Myślałam, że może coś z datą ważności jest nie tak, że niedługo wychodzi, ale okazuje się, że ważne są jeszcze przez półtora roku. Bardzo się z nich ucieszyłam. Za punkty zebrane na karcie Boots zakupiłam sobie krem do twarzy Avene z filtrem 50+. Obiecuje, że pojawi się o tej kosmetycznej gromadce Avene oddzielny post. 
Nie mogłam się też w tym miesiącu nie pokusić o to by nie zakupić sobie jakiegoś nowego lakieru do paznokci. Miała być tylko miętka od Maybelline numer 615 o nazwie Mint For Life, ale też się trafiła okazja Sally Hansen 404 Greige Gardens za cały funcik i jak mogłam sobie tego odmówić. W Lidlu wypatrzyłam zmywacz do paznokci. Spodobał mi się gdyż ma pompkę, co ułatwi mi jego aplikację. Popróbuję, przetestuję i zdam Wam relacje. 


 Niespodzianek w tym miesiącu nie było końca. Zupełnie przez przypadek będąc w angielskim tzw. funciaku wpadłam na pomadki do ust. Wzięłam sobie Nivea Hydro Care, którą uwielbiam i nie wiem jakim sposobem trafiła do mojego koszyka szminka NYC i kredka do oczu, za obie zapłaciłam funcika, bo były w zestawie.


O tych wszystkich nowościach postaram się Wam jak najszybciej dać znać. Mam nadzieję, że będę mogła niektórych nazwać swoimi ulubieńcami czerwca.

A co trafiło do Waszych kosmetyczek w tym miesiącu? Już coś zakupiłyście czy jeszcze powstrzymujecie się od kosmetycznych zakupów? 
Życzę miłego dnia 

Przesyłam moc dobrej energii  i słoneczka




sobota, 1 czerwca 2013

Ubogie majowe denko

Kochani 
 Dzisiaj przychodzę do Was z moim ubogim majowym denkiem. Przez ten czas kiedy trwała przeprowadzka i po niej część kosmetyków mieszkała sobie z pudłach nim je rozpakowałam. A jak już były rozpakowane to trzeba było zużyć te, które ciągnęły się za mną dłuuuugi czas.
Może najpierw rozpocznę od pielęgnacji twarzy. Jednym z kremów, który chciałam wypróbować był krem Avene Pediatril. 


Kremu używało mi się bardzo dobrze. Szczególnie, że jest to krem przeznaczony dla dzieci. Nawilżał buźkę bardzo dobrze, a przy tym również wchłaniał się bardzo szybko. Jeśli chcecie wiedzieć o tym kremie więcej odsyłam Was do poprzedniego mojego posta tam macie obszerniejszą recenzję kremu Avene Pediatril.
O twarz w maju dbałam, ale nie zapomniałam również o ciele. Do ciałka używałam swojego ulubionego żelu pod prysznic Soap&Glory Clean on me. 


I tutaj mogłabym napisać sagę na temat tego żelu pod prysznic. Każda kąpiel z tym żelem to była czysta przyjemność. Nie dość, że ciało umyte to jeszcze nawilżone i pachnące. Trudno mi teraz się przyzwyczaić do innego żelu. Obecnie używam Balei z kokosem i kiedy go porównuję z Soap&Glory to po prostu, wciąż widzę jakieś minusy i wracam myślami do Clean on me. Będzie teraz trudno wybić się jakiemukolwiek żelowi pod prysznic, gdyż Clean on me jest jak dla mnie numerem jeden wśród żeli pod prysznic. Wydajny, bo używałam go jakieś pół roku. Butla 500ml, ale jaka ekonomiczna. Wygodna w użytkowaniu ze względu na pompkę. Bardzo dobrze się pienił, przepięknie pachniał, spłukiwał się bez problemów i przy tym czułam długi czas delikatny jego zapach na ciele. Dla mnie po prostu bomba. Warto wydać raz, a dobrze pieniążki i nie żałować. Jeśli będziecie miały okazję go przetestować z czystym sumieniem polecam, polecam i jeszcze raz polecam.
Moje suche i zniszczone dłonie przez okres jesienno-zimowy i częściowo wiosenny dostawały dawkę nawilżenia w postaci kremu The Body Shop SPA Wisdom.



 Ten krem kupiłam kiedyś na przecenie. Tak sobie leżakował, leżakował, aż w końcu go wyciągnęłam by zacząć używać. Jak już zaczęłam używać to go zużyłam, a osobnego postu nie zdążyłam napisać.
Kremu używałam i do pielęgnacji rąk jak i stóp, bo takie też miał zastosowanie. Więcej razy używany był do rąk. Pojemność 125 ml, zamknięta w twardym plastikowym słoiczku z gumka i klipsem. Efekt może i fajny, ale bardzo niewygodny i nieporęczny. Jeśli posmarowałam sobie dłonie wcześniej,a słoiczek zamknęłam i chciałam otworzyć go jeszcze raz to graniczyło to z cudem żebym go z łatwością otworzyła. Sam krem muszę przyznać, że był bardzo dobry. Zabierałam się za niego bardzo długo, ale warto było go później używać. Krem tłustawy, bardzo treściwy, a przy tym szybko się wchłaniał i nawilżał dłonie. Ogólnie po wchłonięciu nie czułam, że miałam aplikowany krem. Czasami używałam go również do stóp i ten sam efekt widziałam na stopach. Dużo go nie trzeba było by zobaczyć i poczuć efekty jego oddziaływania. Dłonie jak i stopy były delikatne w dotyku. Miałam wrażenie, że ten krem oprócz nawilżenia to jeszcze dobrze działał na skórę dłoni i stóp odżywczo. Zapach bardzo delikatny, miły dla nosa. Wydajność bardzo dobra, jeśli miałabym być szczera używałam go około pół roku. Myślę, że na okres jesienno-zimowy poszukam czegoś podobnego w The Body Shop.

Moje majowe denko było ubogie, ale postaram się w następnym miesiącu pokazać coś więcej w swoich zużyciach. A jak Wasze majowe denka? Mam nadzieję, że dużo pokaźniejsze niż moje?

Pozdrawiam serdecznie